Biegnę, biegnę do ciebie matko, niech twa gwiazda jeszcze błyska.
Nie smuć się, rozjaśnij swe czoło; jak ja tnę tak, jasnym czołem
powietrze, a gdy dotrę do domu snadnie - gwiazdy będą potykać się po swych
ścieżkach, a Słońce trzecią część straci blasku. Wszystkie światy polecą to na dół,
to na górę; gasną słońca i komety.
Zmiłuj się, zaklinam cię - tak jak ty poiłaś mnie rzeczy
pięknymi i strasznymi, wyniosłymi; tak niech, na mą duszę, kropla tego napoju
trującego twych ust nie napoi. Nie wypijaj trucizny; nie wypijaj jej, mamo!
Jej szklane kolana zginały się jak bezmyślna, głupia maszyna. Kończyny niczym zdrewniałe badyle, ręce zwisające w tył. Pruła wprzód, nie zważając na te bolesne upadki, gdy potykała się o bruk i rąbała twarzą o twarde kamienie. Dzieliła nagle niebieskie powietrze; bezwzględnie, szybko. Świst, jeszcze jeden; sus. Serce krwawiące; pompujące jad, truciznę do zmysłów pomieszanych - jednak truciznę inną, nie fizyczną, nie tą samą, którą zabiła matkę. Zabiłam swoją matkę.
_.~*~._
Evanlyn wróciła do domu, tak jak zawsze. Zdjęła buciory, ściągnęła swój brązowy płaszcz, na którym śnieg zaczynał już powoli topnieć; a sękate ściany wydzielały znajomy, korzenny zapach.
Dziewczyna nie miała teraz żadnej twarzy, nie miała żadnego mózgu, nie miała żadnego żołądku; nie miała żył wychodzących jej na gardle, nie miała pulsujących skroni. Czuła się bezosobowo, bezcieleśnie, niczym meduza.
Jednak jeśli ktoś by pomyślał, że wszystko robiła teraz spokojnie, z rezygnacją - to byłby w błędzie.
Evanlyn cała się trzęsła. Wpadła do domu i drżącymi rękoma zamknęła za sobą drzwi, majacząc gorączkowo modlitwy. Wtem z grzmotem wparowała do izby, nerwowo błądząc wzrokiem za szklanym kubkiem, w którym była przecież trucizna. Dziewczyna szarpała głową niczym król w pasjansie - w lewo i w prawo, w lewo i w prawo. Kubka nie było, matki też nie. Zachwiała się, ponieważ jej nogi zrobiły się jak z waty, gdy pomyślała o najgorszym. Była na granicy omdlenia. Zerwała się znowu, jak ryba wyjęta z wody i nagle wparowała do kuchni. Zaczerpnęła tchu. Zamarła. Matka siedziała przy oknie; a siedząc przy oknie, w swoich kruchych, delikatnych palcach, trzymała półpustą, kryształową szklankę.
_.~*~._
Gdy jej córka wróciła do domu, kobieta spróbowała się podnieść, żeby ją przywitać; ale nie mogła. Nie rozumiała dlaczego, jednak tak bardzo martwiła się o Evanlyn, że całkowicie zapomniała o sobie.
Po tym, jak obcy ludzi porwali jej dziecko - kobieta leżała przez pewien czas zamroczona, jednak potem się ocknęła i doczłapała do drewnianego krzesła stojącego przy zakratowanym oknie, w spiżarni; którą od kuchni oddzielała podłużna, drewniana ława.
Spiżarnia była typowo zagracona. Stały tam przeróżne słoiki z konfiturami, owocami i kompotami, a przez okno wlewał się silny i leniwy, blask księżyca; którego srebrzysta łuna przebijała się przez szkliste przedmioty, uwydatniając pływające w soku owoce, a także błądzący kurz.
Matka trzymała na kolanach pledowy kocyk, widocznie odczuwała chłód. Wyglądała na przemęczoną i wychudzoną, jednak pomimo tego, dalej biło od niej coś, co było niesamowite. To coś pochodziło z jej wnętrza.
A gdy córka wyrosła w drzwiach, kobieta odetchnęła z ulgą, odłożyła szklankę na parapet i otworzyła usta, chcąc ją ciepło powitać, ale powstrzymała się na widok jej potłuczonej twarzy i poszarpanych ubrań. Zakuło ją serce; prędko zaczęła mówić, pochylając się w krześle:
- Evanlyn, co... - ale dziewczyna natychmiast jej przerwała:
- Wypiłaś... wypiłaś prawda? - powiedziała niknącym i ochrypłym głosem Evanlyn, a wzrok miała spuszczony.
Na to Matka zmarszczyła brwi; czuła zdumienie. Nie rozumiała, jednak nie przerywała córce - czekała, aż powie o co chodzi, nie wiedziała czego może się spodziewać.
Co takiego stało się po ich rozdzieleniu? Dlaczego była tak poturbowana? - myślała kobieta, napełniając się bezbrzeżną trwogą.
Wtem dziewczyna przyłożyła zakrwawioną dłoń do suchych ust i chwiejnie zbliżyła się do przerażonej matki, potykając o własne nogi; a zbliżając, z mroku wyłoniły się jej przeogromne, wytrzeszczone oczy - które nagle błysły, i wytrysnął z nich strumień słonych łez, który popłynął wśród jej brudu na twarzy i począł kapać z brody, na drewnianą podłogę.
Następnie dziewczyna padła przed matką na kolana i wtuliła swoją twarz w jej nędzne nogi, które wydawały się teraz tak miłe, tak bardzo przyjemne.
Kobiecie krajało się serce, gdy widziała swój przenajdroższy skarb w takim stanie. Bez słowa zgięła się w krześle i objęła dłońmi jej rozgrzaną głowę, pocałowała w rozczochrane włosy i przytuliła, kołysząc.
(...) I długo ją tak kołysała, gładząc jej włosy, uspokajając ciepłym szeptem; całując.
Wtem zaśpiewała jej kołysankę, tą samą którą śpiewała jej od zawsze, od małego.
Gdy mama skończyła śpiewać - Evanlyn przestała drżeć, uspokoiła się trochę. Była wyczerpana płaczem i piekły ją powieki. Czuła się teraz kompletna. Podniosła swoje zmęczone, zaczerwienione oczy i, wymawiając dokładnie każde słowo, rzekła po prostu:A gdy córka wyrosła w drzwiach, kobieta odetchnęła z ulgą, odłożyła szklankę na parapet i otworzyła usta, chcąc ją ciepło powitać, ale powstrzymała się na widok jej potłuczonej twarzy i poszarpanych ubrań. Zakuło ją serce; prędko zaczęła mówić, pochylając się w krześle:
- Evanlyn, co... - ale dziewczyna natychmiast jej przerwała:
- Wypiłaś... wypiłaś prawda? - powiedziała niknącym i ochrypłym głosem Evanlyn, a wzrok miała spuszczony.
Na to Matka zmarszczyła brwi; czuła zdumienie. Nie rozumiała, jednak nie przerywała córce - czekała, aż powie o co chodzi, nie wiedziała czego może się spodziewać.
Co takiego stało się po ich rozdzieleniu? Dlaczego była tak poturbowana? - myślała kobieta, napełniając się bezbrzeżną trwogą.
Wtem dziewczyna przyłożyła zakrwawioną dłoń do suchych ust i chwiejnie zbliżyła się do przerażonej matki, potykając o własne nogi; a zbliżając, z mroku wyłoniły się jej przeogromne, wytrzeszczone oczy - które nagle błysły, i wytrysnął z nich strumień słonych łez, który popłynął wśród jej brudu na twarzy i począł kapać z brody, na drewnianą podłogę.
Następnie dziewczyna padła przed matką na kolana i wtuliła swoją twarz w jej nędzne nogi, które wydawały się teraz tak miłe, tak bardzo przyjemne.
Kobiecie krajało się serce, gdy widziała swój przenajdroższy skarb w takim stanie. Bez słowa zgięła się w krześle i objęła dłońmi jej rozgrzaną głowę, pocałowała w rozczochrane włosy i przytuliła, kołysząc.
(...) I długo ją tak kołysała, gładząc jej włosy, uspokajając ciepłym szeptem; całując.
Wtem zaśpiewała jej kołysankę, tą samą którą śpiewała jej od zawsze, od małego.
- Mamo, myślałam, że umarłaś.
Tekst kołysanki (spowalnia akcję, a jest ważny; lecz nie konieczny):
OdpowiedzUsuńPołudniowy wietrze,
Śpiesz do nieba, śpiesz się.
Zanieś od dziewczyny, Księżyca bogini, jej zaklęcia i łzy;
Bo ja tęsknię za nim.
Księżycowa Pani,
Obdarz mnie ciałem swym.
"Przyjdzie ten twój piękny ciemnoskóry"
Obiecał jej Księżyc spoza chmury.
"Lecz w zamian za niego,
Ty pierworodnego syna podaruj mi.
A twojej miłości, jego samotności -
Cenę zapłacisz ty!".
Dałaś miłość dziką i namiętną,
A jej owoc nosi twoje piętno -
Szare i przejrzyste albinosa oczy,
Skórę białą jak śnieg.
"Dziecko nie jest moje!
Twoja zdrada to, czy Przeznaczenia to bieg?"
Kiedy Księżyc w pełni blaskiem strojny,
Wtedy mały chłopiec śpi spokojny.
A gdy dziecko płacze przebudzenia bliskie -
Księżyc się zmienia w kołyskę.
A gdy dziecko płacze przebudzenia bliskie,
Księżyc się zmienia w kołyskę.