28 kwietnia 2014

PRZEDROZDZIAŁ. Część VII

   


      Sala bankietowa była przeogromna, wyładowana przeróżnymi dziwami zza siódmych mórz i gór siódmych. Muzyka grała. Pozłacane baldachimy sterczały dumnie; na podłodze płótna najdroższe, na ścianie obraz obrazowy, w kącie mucha; i pełno porozwalanych wszędzie materiałów wybornych. Światło w pomieszczeniu pochodzenia świecowego: mętne, leniwie rozlane na tkaninach, sączące się lecz ciepłe. Pełno też było niskich, cyprysowych stołków zastawionych bardzo suto najrozmaitszymi rozmaitościami, aż ślinka ciekła od tego ostrego zapachu mocno przyprawionego kurczaka, kwaśnych owoców cytrusowych, jędrnych, tryskających sokiem, cieknących po brodzie brzoskwiń, winogron, arbuzów; były też owoce morza o smaku wyrazistym; były piekące, przeostre przyprawy oraz słodkości - słodkie aż do zębów bólu; a kielichy z winem krążyły często i gęsto. Kręciło się też tutaj dużo przedziwnych ludzi. Tam i siam plątały się pojedyncze, skąpo ubrane panie o ładnych uśmiechach, a całość pomieszczenia była trochę zadymiona ananasowym kadzidełkiem. (...) Jednakże centralnym punktem, tym co przykuwało uwagę najbardziej był, górujący ponad całością, tron chabrowy na którym zasiadał Sędzia. Tron wyrastał na górze schodowej, po której spływał szafirowy jęzor dywanu, i malał wskutek odległości. Piętrzył się on w swym majestacie ponad całością i tkwił przytwierdzony tak na wysokościach, a tkwił dumnie i surowo. A jego wysokości towarzyszyły skrystalizowane w tle najszlachetniejsze witraże, które bezwzględnie cięły powietrze wyrazistą barwą wlewającego się równolegle światła; w taki sposób, że tron zawsze pozostawał w prześwietleniu bajecznych kolorów; nawet teraz, gdy dochodziła druga straż nocna - tonął w lunarnej poświacie Księżyca i złotym gwiazd blasku.
      - No, no. Nieźle się urządził - prychnął ironicznie strażnik stojąc z dziewczyną w przedsionku sali i wodził wzrokiem po całości pomieszczenia, gdy nagle spostrzegł znanego już Kupca, który kierował się właśnie w jego stronę razem z żołnierską dwu-osobową świtą i z bardzo niesympatycznym wyrazem twarzy. Tłuścioch zbliżył się nerwowo, warknął "Co tak długo!?", po czym szarpnął stojącą dziewczynę i pociągnął ze sobą, nie zwracając przy tym uwagi na strażnika. Strażnik zaskoczony obrotem sprawy spróbował zareagować, badawczo więc spytał, wyciągając jednocześnie w jego stronę dłoń: "Hej! A reszta mojej zapłaty?". Jednak kupiec zbył go tylko machnięciem ręki, tej ręki którą akurat nie trzymał dziewczyny, i już się oddalając w otoczeniu żołnierzy, dodał niedbale: "Za te opóźnienie? Ciesz się chłopcze, że jeszcze żyjesz!" - i zaśmiał się ohydnie. Na co strażnik pogrążył się w gniewie do tego stopnia, że aż oczy zaszły mu bielmem. Ze świstem bezbarwnego powietrza odwrócił się na pięcie i poprzysiągł sobie w geście zemsty: "Pożałujesz...". Następnie zacisnął pięści i oddalił się, spinając ramiona. A tymczasem, Kupiec już dziewczynę prowadził przed Sędziego, przed Sędziego po schodach ją prowadził.






27 kwietnia 2014

PRZEDROZDZIAŁ. Część VI

   

      A gdy obaj mężczyźni rozmawiali jeszcze, stojąc w pochyleniu na szerokich i łagodnych schodach wyłożonych rubinowym dywanem - uwagę dziewczyny przykuł dźwięk tłuczonego naczynia. Zainteresowana, odchyliła się lekko w tył wykonując przy tym półkrok tak, aby zobaczyć lepiej co się stało; po czym zmrużyła powieki. Zobaczyła klęczącą kobietę która z trzęsącymi się rękoma zbierała nerwowo resztki rozsypanych wokół potraw. Miała ciemną karnację i była opatulana aż po sam czubek głowy luźnym zlepkiem rozmaitych szmat spod których aktualnie wystawały jej cienkie, wychudzone nogi. Dziewczyna zdążyła domyśleć się że jest ona służącą, gdy nagle do klęczącej kobiety podszedł agresywny człowiek, stanął nad nią władczo i zaczął doń krzyczeć tak, że było widać jego zęby z kości i żyły pompujące krew. Służąca natomiast błądziła wzrokiem po rozsypanym jedzeniu, majacząc coś szybko w niezrozumiałym dla nikogo języku. Zleciała się zainteresowana widownia. Wtem obserwatorka spostrzegła, że zdenerwowany agresor sięga po przymocowanego do pasa pejcza, ażeby kobietę za błąd ukarać. Dziewczyna natychmiast się zerwała, doskoczyła w trzech susach do oprawcy i, zanim ten zdążył zadać cios, uderzyła go z całej siły wykonując barkiem pełny zamach; a płaszcz jej zafalował. Zamroczony, zwalony z nóg mężczyzna grzmotnął o posadzkę, o ziemię twardą uderzył. Służka uciekła. Dziewczyna stała. Zebrana widownia wstrzymała oddech, przerzucając wzrok szybko to na leżącego - "Czy przypadkiem nie wstanie?"; to na dziewczynę - "Jaki ruch wykona?". A całą sytuację potęgowało jeszcze brzęczenie spasionej, tłustej muchy która z wysiłkiem przekraczającym nadludzkie wyobrażenia wykonała krótki lot; po czym, z trudem dźwigając grube cielsko na maciupeńkich skrzydełkach, zatoczyła niezgrabne kółko i - po drobnej awarii lotniczej - wylądowała za drugim podejściem paćkając w musztardę. Cel jej życia został osiągnięty, teraz mogła odejść w spokoju.
Konsternację prędko przerwał znajomy strażnik. Złapał dziewczynę i przeciągnął spowrotem ku korytarzowi ze schodami. A zgromadzeni ludzie zaczęli szeptać w ożywieniu między sobą.
Strażnikowi najwyraźniej spodobała się odwaga dziewczyny, sympatię jego zyskała; lecz burknął tylko obojętnie:
      -Nas tu nie było. - Dodając po chwili - Lepiej nie stwarzać problemów których nie ma. - Co mówiąc, puścił do niej oczko. Po czym spokojnie poprowadził ją w przód. Wspięli się po schodach mijając liczne obrazy, a po chwili dotarli do głównego celu swojej podróży - Sali Bankietowej.

     




26 kwietnia 2014

PRZEDROZDZIAŁ. Część V



      Przybysze weszli do środka przez ogromny otwór drzwiowy i zaczerwienieli pod wpływem różnicy ciepła. Wnętrze było wypełnione dużą ilością powietrza; przestrzenne, ozdobione zasłoną sporządzoną z fioletowej purpury, szkarłatu, karmazynu i bisioru z wyszytymi nań roślinnymi ornamentami. Tkaniny te dotykały ledwie ścian, otulały żłobione kolumny i zawisały nad żebrowym sufitem; a we trzy strony świata, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się bogate komnaty z okiennicami licznymi.
      Było tłumnie - zewsząd kręcili się, w sobie tylko znanym powodzie, różnorodni ludzie ubrani w najwymyślniejsze szaty. A dziewczyna, chcąc wykorzystać chwilowy moment dezorientacji, nagle dała ze świstem prędkiego susa w bok. Wtem zaskoczony strażnik zachwiał się i zdążył prędko złapać za koniec jej jeszcze chłodnego płaszcza. Jednak uchwyt samymi końcami palców okazał się zbyt słaby i dziewczyna zdołała się wyrwać, ale w tej samej chwili drugi strażnik naskoczył na uciekinierkę chwytając ją w pasie i przewalił się razem z nią na podłogę; w taki sposób że on upadł na plecy, a ona na jego klatkę. Leżąc w takim uścisku mężczyzna po chwili pogodnie się zaśmiał, przez co dziewczyna poczuła ruchy jego przepony; a następnie wstał, podnosząc przy tym dziewczynę, i powiedział do niej patrząc w oczy:
      - Nigdzie nie uciekniesz. Pójdziesz ze mną. - Po czym samemu zaprowadził ją przed pewnego człowieka z którym począł szybko rozmawiać.




25 kwietnia 2014

PRZEDROZDZIAŁ. Cześć IV

   

      Zimny piasek rzęził pod ich stopami.
         - No! Prawie na miejscu - stwierdził ten za nią.
      - Ta - odparł krótko ten przed nią; po czym, delikatnie odwracając głowę w taki sposób aby kątem oka widzieć wspólnika, dodał - A po robocie winko, hę?
     - No... nie wiadomo... bo wiesz, jak żonka pryndzyla upuści... - I obaj wybuchli gardłowym śmiechem, co dla dziewczyny było jednoznaczną oznaką, że właśnie stała się świadkiem ich własnego, prywatnego i niezrozumiałego dla otoczenia kawału.
     Wędrowcy szli takim korowodem jeszcze przez chwilę, po czym skręcili i wyszli na szerszą, obsadzoną szczerym brukiem alejkę która pięła się delikatnie pod górę; a po jej obu stronach sterczały masywne, wyciosane z bloków skalnych kamienice o chylących się ku ulicy pod wpływem ciężaru, grubych ścianach. Następnie przed trójką idących wyrósł gmach potężnego kunsztu architektonicznego, którego opiewał już z dala słyszalny dźwięk lutni, harfy i bębnów. Bohaterowie zbliżyli się ku celu swojej podróży i, zanurzeni w powietrzu przejrzystym, przeszli pod wzorzystą bramą jednocześnie oddychając. Następnie minęli zamrożone, nie oddychające rośliny, po czym stanęli skąpani w mlecznej łunie księżyca pod zdobionymi drzwiami. Dobiegające hałasy już i tak mocno się nasiliły, a po tym jak drzwi zostały im otworzone - uderzyła ich fala ogłuszającego rezonansu.




24 kwietnia 2014

PRZEDROZDZIAŁ. Część III




      Dziewczyna zastygła w półzgięciu jako prowizorycznym geście obronnym, gdy nagle dwójka strażników szybko podchwyciła ją za ramiona "pomagając" w przyjęciu postawy wyprostowanej.
Wtem zbudzona hałasem matka, zrozumiawszy prędko sytuację, ostatkiem woli złapała za ciężki, mosiężny przedmiot i, broniąc swoją córkę, próbowała ranić jednego z nich; który w geście odwetu zamroczył kobietę odpychając ją mocno w tył, a ona opadła. Następnie w scenerii wyrywań, krzyków i protestów mężczyźni siłą zatargali dziewczynę na zewnątrz. (...) Człowiek w rozdartym płaszczu z trudem wsiadł na konia, który ugiął się pod jego ciężarem, a porwana miała chwilę czasu aby się mu dokładniej przyjrzeć. Ściągnęła brwi.
Dostrzegła złoty sygnet handlowy na jego palcu. Pomyślała: "Jest kupcem...", a kupiec już rzucał do rąk jednego z porywaczy brzęczący woreczek monet wydając rozkaz "Reszta po robocie. Do sędziego!", po czym odjechał - na co strażnik zaśmiał się krótko i, podrzucając złapany woreczek, powiedział szarmancko do uprowadzonej "Panie przodem"; jednocześnie wskazując otwartą dłonią kierunek wyprawy .
      Dziewczyna w milczeniu prowadzona była. A że próbowała uciekać - jeden mężczyzna z przodu; drugi z tyłu ją prowadził. Szła tak przez dłuższą chwilę pod nocnym płaszczem klejnocistych gwiazd i galaktyk świetlistych, a Księżyc oświecał jej stopy. Był jasny i pełny, i potężny, i to dzisiaj obchodzono Jego święto - Festynu Krwawego Księżyca. Dlatego też dało się słyszeć dźwięki balów, i hulanki ludzi upitych młodym winem; a że było chłodno - rzeczy działy się w zamknięciu.






22 kwietnia 2014

PRZEDROZDZIAŁ. Część II



      Drzwi wbrew zamierzeniom przybysza trzasnęły pod wpływem wichru zrzucając z górnej krawędzi zalegający puch. Dziewczyna cała zdyszana stanęła pochylona w półmrocznym przedsionku nie mogąc złapać tchu. Uspokoiwszy się trochę zdjęła kozaki, otrzepała płaszcz z resztek śniegu który zaczynał już powoli topnieć i obwiązała kawałkiem materiału swoje krwawiące kolano, ponieważ nie chciała zamartwiać chorej mamy. Potem przesunęła się wprzód i lekko schyliła ponieważ wejście do następnej izby było niskie, a już wchodząc do pomieszczenia w jej oczach zatańczyły płomienie ognia którego blask rozpalił jej lica i otoczył swym ciepłem.
      - Mamusiu! Wróciłam! - powiedziała w radości wzruszenia dziewczyna uśmiechając się bardzo szczerze, jednocześnie zbliżając się do leżącej w łóżku kobiety z wyciągniętymi rękoma.
      - Oh, tak się cieszę! - odpowiedziała z serdecznym uśmiechem mama tuląc córkę, a tuląc uczuła że dziewczynka jest zraniona; strapiona spytała więc - Czy coś ci się stało?
      - Tak, tak; ale to nic, to nic... - odparła jednocześnie cofając kolano, po czym dodała szeptem - Nie przejmuj się tym. - a następnie zwolniła uścisk, zasiadła na skraju łóżka na białej lecz trochę już przepoconej pościeli, wyciągnęła zielonkawą fiolkę z kieszeni i dodała wesołym tonem - Patrz, mam dla Ciebie lekarstwo! - na co mama odpowiedziała uśmiechem; a była wyczerpana, więc dziewczyna zachęciła ją do snu.
      Następnie długowłosa wstała pozostawiając po sobie drobne wgniecenie w prześcieradle po czym podeszła do drewnianego kredensu na którym stał stary zegar, czajnik, kilka misek i reszta kuchennych przedmiotów, których cienie radośnie błądziły po ścianie wprawiane w ruch tańcem ognia.
Dziewczyna prędko znalazła duży, kryształowy kubek i nastawiła wodę. Pachniało korzeniem. W międzyczasie zmyła parę naczyń, a gdy po chwili usłyszała charakterystyczne gwizdanie - chwyciła czajnik i zalała garstkę ziół wrzątkiem, dodając rzadką-błękitną zawartość wcześniej zdobytej fiolki. Nagle wzdrygnęła się. Coś ją zaniepokoiło; jednak wzięła kubek i, cały czas mieszając, skierowała się w stronę chorej która zdążyła już zasnąć. Następnie postawiła parujący kubek na nocnej szafeczce obok łóżka, aby trochę ostygł.
Potem dziewczyna usiadła spowrotem obok mamy i popatrzyła na nią smutno. Nie chciała pytać jak się czuje, bała się odpowiedzi. Spuściła wzrok i sposępniała w troskach. Chciałaby zatrzymać ten przepełniony spokojem moment na zawsze. Przysnęła.
      Nagle, wpuszczając do pokoju podmuch wiatru, który przygasił chwilowo ogień świecy, do pokoju wparował z trzaskiem wielki i tłusty mężczyzna w podartym płaszczu. Dziewczyna zastygła w ogromnym zaskoczeniu i zdążyła tylko powietrze przezroczyste wciągnąć, gdy on wrzasnął:
      - To na pewno ONA! - Opluł się tłuścioch w gniewie. - BRAĆ JĄ!! - Dodał dławiąc się swym grubym jęzorem.





PRZEDROZDZIAŁ. Część I



      - Stara wiedźma! - uchylając głowę, dziewczyna, syknęła kąśliwie pod nosem; na tyle głośno aby bez możliwości zrozumienia treści słów dało się słyszeć wyraźną oznakę niezadowolenia.
      - Co tam ględzisz? - odparowało tłuste babsko o grubych i rozdętych wargach z wyraźnym grymasem na twarzy, co u dziewczyny wywołało poczucie niepewności na wskutek zaskakująco bojowego nastawienia kobiety. Jednak zaraz przełknęła ślinę i przybrała postawę sztucznej obojętności stwierdziwszy, że "Lepszy rydz niż nic! Zresztą Mnich zaręczał że to TU". Po czym, w geście zgody na transakcję, wygrzebała z łatanej kieszeni swego płaszcza kilka lśniących monet i położyła je z charakterystycznym brzęknięciem na drewnianym blacie straganu, ażeby odebrać zamówiony przedmiot. Była to - powszechnie używana do przechowywania leków - fiolka o przeźroczystym, trochę zielonkawym kolorze; zawierała gęstą, brązowatą ciecz. Kupująca schowała ją zwinnie do tej samej kieszeni z której wyjęła monety i oddaliła się prędko, słysząc jeszcze za sobą niknące marudzenie o braku szacunku.
      Szła ciasną uliczką z rzadko występującą kostką brukową, na której zalegały mocno już wyeksploatowane stragany. Był chłodny, zimowy wieczór. Padał drobny śnieg który można było zobaczyć wyraźniej w świetle rdzewiejących latarni. Dom dziewczyny znajdował się na skraju osady. Ona przyspieszyła kroku, a po chwili biec zaczęła. Następnie przecisnęła się umiejętnie pomiędzy grupką rozmawiających ludzi. Było ciemno. Nagle, skręcając w boczną uliczkę, zza rogu wyrósł masywny człowiek na którego biegnąca, czołując w jego miękki brzuch, wpadła - co skutkowało wywróceniem się obojga. Dziewczyna raptownie upadła koziołkując w tył, jednocześnie obdzierając swoje kolano i słysząc, poprzedzone dźwiękiem rozdarcia szaty, głuche plaśnięcie przewróconego mężczyzny. Od razu poczuła też wypadnięcie fiolki, a więc - krzywiąc się przy tym lekko wskutek świeżo nabytej, piekącej rany na kolanie -  przykucła żwawo podnosząc się z ziemi. Wtem wymacała szybko charakterystyczny, szklisty przedmiot i schowała go do kieszeni. Po czym wstając rzuciła zdawkowe "wybacz" i, w odpowiedzi słysząc tylko bolesne stęknięcie poszkodowanego, popędziła dalej.
Nie miała dla niego czasu. Liczyła się każda chwila. Nawet najmniejsze opóźnienie podania dawki leku - przybliżało jej chorą matkę ku śmierci. Dziewczyna na myśl o tym z trudem powstrzymała łzy, przygryzła dolną wargę i przyspieszyła jeszcze; a jej płaszcz załopotał gnany wiatrem.






21 kwietnia 2014

PROLOG. Część III





Brązowowłosy myślał gorączkowo nad strategią uratowania siostry. Po chwili wpadł na pomysł:
      - Chcesz zagrać w grę? Zagramy w hopsanki! Tak jak codziennie. Zobacz, jakie to proste... - powiedział zwyczajnie, jak podczas kontrolowanej zabawy. Następnie poczynił krok, a lód trzasnął pod wpływem jego ciężaru, wskutek czego na twarzy chłopaka przewinął się cień grymasu. Jednak zaraz błąd wyolbrzymił, starał się uspokoić siostrę. Ona się wyprostowała, zaśmiała serdecznie. Jack przesunął się skocznie jeszcze o dwa kroki w prawo i w końcu stanął pewniej na grubszej racji lodu. - Teraz Ty - Z uśmiechem maskującym trwogę zachęcił ciepło dziewczynkę żeby przesunęła się w jego stronę. Ona poruszyła się niespokojnie, zachwiała i wygięła dziwnie; postępując tylko o kilka centymetrów, a nieubłagalny lód pękał dalej - No, jeszcze troszeczkę... - wysapał Jack do siostry prężąc się ku niej w rozciągnięciu tak, aby przyciągnąć ją do siebie końcem swojej długiej i haczykowatej laski. Wtem całymi siłami wyciągnął się wprzód, pochwycił dziewczynę, zagarnął i mocno przyciągnął ku sobie; jednocześnie przerzucając samego siebie na jej miejsce a brązowowłosą w miejsce grubszego lodu. Oboje upadli, a po chwili zaczęli ostrożnie wstawać. Jack wsparł się niepewnie i popatrzył na siostrę zapominając o pękającym lodzie pod stopami. Stanął, uśmiechnął się; a dziewczyna, będąca cztery kroki przed nim, odwzajemniła uśmiech ukazując swój komplet białych mleczaków. Jack roześmiał się stojąc na środku jeziora. Poczuł się bezpiecznie, uratował siostrę. Wtem jego śmiech się urwał. Pod jego stopami nagle pękł lód. Stracił równowagę. Doznał szoku. Jego czubek stopy jako pierwszy przeszył powierzchnie lodowatej wody. Zdążył jęknąć, gdy bezwładnie całe jego ciało zanurzyło się w krystalicznej cieczy.
      W maglinie przytomności, będąc już pod powierzchnią - zobaczył ten raz ostatni, w załamaniu wody, oblicze swojej siostry i pomyślał tylko: "Jak ja bardzo ją kocham... chciałbym, chciałbym ją tylko przytulić, ten ostatni raz przytulić bym ją chciał...
A świadkiem ofiary były jedynie szumiące drzewa, i wzorzyste szrony, i księżyc zastygły KSIĘŻYC!


.~*Koniec prologu*~.




PROLOG. Część II




Na twarzy Jacka ukazał się wyraz człowieka w tak ogromnym przerażeniu jakim widzieć nikomu nie dano. Chłopak zatrzymał swoją jazdę na łyżwach będąc w półpozycji. Lód pod dziewczynką trzasnął ponownie. "Zaraz spadnie" - pomyślał tempo Jack. Zrozumiał. Zbladł.  
- To nic, to nic. Tylko... - zamajaczył półuśmiechem wyciągając w jej stronę rękę - Tylko się nie ruszaj, ok? Wszystko, wszystko będzie dobrze  - mówił przekonując samego siebie. Na chwilę spuścił z niej wzrok, kierując brązowe oczy na swoje łyżwy aby błyskawicznie je zdjąć. Wichry niebieskie mierzwiły jego kasztanowe kosmyki włosów, a mrozy szczypały w rumiany nos. Wtem prędko chwycił ponownie za swoją drewnianą laskę. Zmarszczył się w skupieniu, spróbował dosięgnąć dziewczynkę ale była poza jego zasięgiem. Poczuł rozczarowanie. 
 - Jack? Boję się... - ten głos miał moc aby Jackowi pękło serce. To jest ten typ głosu dziecka który potrafi rozedrzeć wnętrze na pół, który poraża. 
 - No wiem, no wiem. Ale - chłopak na chwilę rozpromienił się przekonywająco - będzie dobrze. Po prostu we mnie uwierz - Obiecał Jack popierając słowa gestem położenia otwartej dłoni na klatce piersiowej. A w tym czasie lód zaczął już delikatnie topnieć pod wpływem ciepła jego zaczerwienionych stóp. 





20 kwietnia 2014

PROLOG. Część I

"Strzeż się tej krainy lodu, 
choć śnieżna kusi łąka -
 kto swe kroki tam skieruje, 
temu jeno płacz, rozłąka."
      - starodawna pieśń z początku XVI wieku    


    Sunął między drzewami, a laskę drewnianą opierając na swym ramieniu - między drzewami śnieżnymi szedł ze swoją siostrą.
        -Że kto niby nie potrafi jeździć na łyżwach!? Ha, jeha! - włosy mu zafalowały, a oczy roziskrzały. - Zaraz zobaczysz - co z przekonaniem mówiąc, odgarnął  grubą kiść drzewnego śniegu, lekko się schylił, zarumienił i przystanął. Osoba będąca z nim również.
Ujrzeli zamrożoną wodę. Całą taflę lodu z wszystkich stron osaczał śnieżny kożuch, a drzewa - powykręcane w gorzkim grymasie - z majestatem pochylały się nad stawem. 
Jack lekko się zmarszczył, zdusił w sobie złe przeczucie, przełknął je, po czym westchnął. Siostra Jacka w tym czasie zwinnie zasiadła nad skrajem zamrożonego stawu ażeby wygodniej założyć łyżwy. Pochylała się nad własnymi stopami, a jej brązowa sukienka lekko się wymięła. 
        -Oho, a na mnie to już nie zaczekasz urwisie? - zażartował z nutką grymasu Jack zbliżając się, aby pomóc siostrze zasznurować łyżwy. - No, gotowe - zarzekł Jack z gwarancją najprofesjonalniej zawiązanych łyżew. Następnie, zadowolony z siebie chłopak, zabrał się za zakładanie własnej pary. Otrzepał najpierw prawą stopę ze śniegu. Była lekko zaczerwieniona i chłodna, trochę sztywna. Podczas zakładania łyżwy czuł charakterystyczny dotyk skóry, a ponieważ stopę miał gołą - ubranie obuwia było z deka problematyczne. 
W tym czasie dziewczynka machała zwisającymi nogami. (...) Jack właśnie skończył wiązanie, wpadł na jakiś pomysł i uśmiechnął zawadiacko, mówiąc - Założonee-e-ouuołUOOO - wtem zachwiał się teatralnie i udał że bezwładnie osuwa w stronę jeziora.
        - Jack!? Jack? - zawołała ze zmartwieniem dziewczynka wskakując prędko za nim, a potem już tylko się uśmiechając gdy zrozumiała, że Jack ją po prostu nabiera. Wtem jej łyżwy stuknęły charakterystycznie o lód naruszając idealnie gładką taflę lodu. Było chłodno, a śnieg dookoła skrzył się dyskretnymi przebłyskami szmaragdów i szafirów. Pachniało mrozem. Ona ostrożnie posunęła się naprzód pozostawiając za sobą kilka rys na powierzchni. Jej nogi drżały, poruszały się niepewnie. A w tym czasie Jack już sunął w głąb, aby trochę się poślizgać. Dziewczynka, patrząc na niego, zapomniała na chwilę o sobie, o swojej nieumiejętności poruszania się na łyżwach i wszystkie jej myśli zagarnął instynkt aby razem z nim się pobawić. Jack, w przejrzystym powietrzu skąpanym będąc, prowokował do zabawy. Wtem dziewczyna śmiejąc się wyjechała trochę za daleko, znalazła się na cienkim lodzie. Nagle usłyszała delikatne trzaśnięcie. Poczuła zagrożenie. Lód pękał. Jej uśmiech na twarzy zrzedł. Zrozumiała, że jej życiu zagraża niebezpieczeństwo. Zatrzymała się. Stała tak na środku tafli jeziora, niepewna, z kurczowo rozłożonymi rękoma. Próbowała utrzymać równowagę; zaczęła drżeć. Jej oczy ogromnie rozszerzyły się wskutek strachu który zawładnął nią całą. Z drżącym głosem powiedziała: "Jack....