17 września 2014

WIELKI powrót!



Blog - r.e.a.k.t.y.w.a.c.j.a

Bohaterowie: Wielka Czwórka + kogo tam nawymyślam.

Tematyka: Y A O I 

Wasz uluuuubiony admin,
Jakub ;]

14 czerwca 2014

RoTG: SHIFT



      Jest środek nocy i właśnie skończyłem czytać RoTG: SHIFT (oparty na pdst. Strażników Marzeń i książki Williama Joyca o Strażnikach Dzieciństwa).
Komiks jest po prostu wyborny; a muszę przyznać, że byłem do niego nastawiony sceptycznie...
Zresztą, co ja będę gadał, tutaj wklejam drugi raz link: http://livingalivecreator.wix.com/shift#!comic/cay5



I piszcie w komentarzach co o nim myślicie !!!

11 czerwca 2014

Bezimienna siostra Jack'a




      O wspomnienich Jack'a nie będę się rozwodził. Mogę tylko krótko zaznaczyć, że Jack w akcie miłości poświęca własne życie ratując siostrę.
Siostra Jacka może mieć prawdopodobnie na imię Emma, ale to tylko domysły wynikające z podobieństwa dziewczyny do córki producenta.
Siostrę Jack'a widać w wiosce do której przybywa Jack na początku filmu. Trzeba się tylko dobrze przyjrzeć. Jest to oficjalna informacja podana z fanpage'a Strażników Marzeń na facebook'u.



Ciekawe, że siostra Jack'a przypomina nieco zarówno Jamie Bennett i Sophie Bennett. Jest możliwym, że Jamie i Sophie są spokrewnieni z młodszą siostrą Jacka - co by wyjaśniało, dlaczego Jack interesował się Jamie'm. Kiedy Peter Ramsey, dyrektor RoTG, został o to zapytany, odpowiedział: "Kto wie... To może być prawdą (...) Do tego między innymi mam żal - że nie mieliśmy więcej czasu na ekranie, aby przedstawić dokładniej niektóre sprawy. Czy istnieje jakieś większe powinowactwo między Jami'em i Jack'iem? Tak, to jest możliwe, że istnieje jakiś rodzaj pokrewieństwa między nimi. Ale to jest właśnie jedna z tych filmowych zagadek".
Mleczuszka ma podobną urodę do siostry Jack'a. Obie mają podobny pieprzyk w tym samym miejscu, pod prawym okiem. Jak wiemy wygląd osób (czy też stworzeń) powołanych do określonych celów przez Księżyc, po reinkarnacji ulega zmianie - jednak charakterystyczne cechy danej osoby dalej pozostają... 




Sophie Bennett i siostra Jack'a mają podobny styl włosów i uczesania - opadającą grzywkę na prawe oko.
Kapucha (oryginalnie Pippa) i siostra Jacka mają tego samego aktora dubbingującego, w oryginale. Właśnie przez to wiele fanów zaczęło nazywać właśnie tym imieniem siostrę Jacka.
W przeciwieństwie do jej brata, nosi cały czas buty.
Mimo, że jej wiek nie jest znany, to przypomina Jamie Bennett, co oznacza, że może być w wieku około 8-10 lat.
Według oficjalnego zamierzenia RoTG okazuje się, że siostra Jacka miała mieć pierwotnie 4 lata i miała swoim wyglądem przypominać Sophie, a nie Jamie'go!


     To są jak dotąd wszystkie informacje jakie udało mi się zebrać. A tak na dokładkę wklejam bardzo ciekawy komiks. Komiks jest FANARTEM użytkowniczki Rilguia deviantart'u, jednak jest na tyle fajny, że chciałem się nim z Wami podzielić. Niestety jest po angielsku, ale mam nadzieję, że dacie radę :]









Jeśli Ci się podobało, to na jej profilu jest jeszcze jeden komiks tego typu. Odsyłam do jej profilu: rilguia
      Oczywiście rzeczy tego typu jest więcej. Przecież istnieje nawet ponad 200-stronowy, ładnie ilustrowany, kolorowy komiks dotyczący Strażników Marzeń. Komiks jest już skończony, a autorka myśli o wydaniu go w formie książki, jednak dalej nie uzyskała pozwolenia od DreamWorks'a. Komiksu nie będę tutaj wrzucał, jednak nosi nazwę "Rise of The Guardians: SHIFT". Tutaj adres: RoTG: SHIFT
Jeszcze go nie czytałem, ale zamierzam się za to bardzo szybko zabrać. Niestety jest on tylko w wersji angielskiej, więc niektórzy mogą mieć z tym problem. Ale dla chcącego nic trudnego!







09 czerwca 2014

Tego nikt jeszcze nie widział...




      Postanowiłem dalej drążyć temat związany z pracami pre-produkcyjnymi animacji Strażnicy Marzeń, a także tym wszystkim czego w filmie nie pokazano. Więc przejdę od razu do rzeczy :]

Pomysł kamiennych jaj-obrońców w norze zająca był stylizowany na posągi z Wyspy Wielkanocnej. Tutaj znalazłem jakąś skromną analizę graficzną. Co jak co, ale mnie te kamienne jaja trochę przerażają...


      Kształ i forma architektoniczna siedziby Northa była stylizowana na... centrum handowe gdzie, jak mówią autorzy, robota wre, wszyscy są zapracowani i zabiegani we własnych sprawach, jednak wszystko ma swoje miejsce. Krótko: fabryka zabawek.
Tutaj coś na temat samotności Jacka. Z tego co czytałem, to naprawdę bardzo to spłycili. Chłopak był w końcu ponad 300 lat sam.  Odsyłam do linka, żeby było czytelniej: LINK
Jack był bardzo trudną do wykreowania postacią. Jednak zaraz po nim jest Piasek. Jego rolę w filmie znacznie ograniczono i trochę niemrawo uśmiercono, ale cóż. Wokół samej symboliki Piaska (na jego grobie widzimy różne formy geometryczne, czy trójkąty) były różne kontrowersyjne spekulacje - jakoby były to symbole Iluminatów. Jednak to bardzo delikatna sprawa, autorzy nic nie mówią. i ja też nie doszukiwałbym się dziury w całym. Chociaż kto wie, kto wie... 
Jednak z całą pewnością wyślę Wam kilka projektów pojazdów (?) Piaskowego Ludka: 



Tak miały wyglądać sanie Świętego Mikołaja - sanki są wypasione, kolorowe i pachnące: 
\

Sfera Snów, czyli kula ziemska którą posiadają Strażnicy miała być podłączona do jakiegoś kondensatora snów. W tedy właśnie miało by to sens, że wiara dzieci generuje jakąś energię potrzebną do funkcjonowania  całości; poniważ gdy dzieci zaczynają wątpić - Strażnicy tracą energię. Wróżce Zębuszce wypadają pióra, North musi podpierać się laską (zamiast której używa swojej szpady zresztą), a Zając zamienia się w malutkiego króliczka. Jednak co ważne, ta energia wytwarzana przez wiarę dzieci dotyczy tylko Strażników i ich "magicznych pomocników". Yeti w fabryce Northa są cały czas w pełni sił, ponieważ one nie są "magicznymi" pomocnikami Mikołaja; pomagają mu tylko "dodatkowo", ponieważ North je sobie podporządkował, co jest przedstawione na obeliksie w jego fabryce. Jednak Renifery, które są "magiczne" (bo mogą np. latać), w momencie utraty energii słabną, stają się nieposłuszne i dziczeją. Podobnie jest z małymi zębuszkami i prawdopodobnie z jajkami Zająca, czego już możemy się domyślać, bo w filmie tego nie widać. 
      Pitch jest natomiast zupełnym przeciwieństwem źródła energii Strażników. W miarę jak Oni słabną - on zyskuje na sile; jak to zostało ujęte w filmie: "To mrok. Przechilił szalę". No i znowu jak Mrok traci energię, to jego Koszmary przestają go słuchać.
Stąd chyba łatwo wywnioskować, że skoro Jack przed pokonaniem Pitcha nie złożył przysięgi na bycie Strażnikiem, to dlatego też był w pełni sił.
A odnośnie jeszcze Sfery Snów, to tam był jakiś grubszy motyw z tymi zorzami polarnymi i miała tam być lupa powiększająca służąca do jakiejś teleportacji, czy coś. 
Udało mi się odnaleźć jakieś poszlaki na ten temat: 


Tutaj udało mi się odnaleźć wygląd siedziby Piaska, od razu daje zdjęcia:



Postanowiłem, że dzisiaj będzie więcej obrazków, żebyście mieli jako taki wgląd o czym mówię marudząc o pre-produkcjach. Więc tutaj macie coś o Pitchu i jego Koszmarach: 

Tak, jeśli się dobrze przyjrzeć to w tym u góry można zobaczyć Jacka z laską w ręku....

Tutaj o fabryce Mikołaja: 

Tutaj pojazdy Pitcha. No i tak jak mówiłem akcja miała toczyć się również w przestrzeni kosmicznej. Gdzieś widziałem nawet kocept-arty z całymi sekfencjami animacyjnymi jak Jack walczył z Pitchem na powierzchni pojazdu kosmicznego (i muszę przyznać. że było bardzo, bardzo ciekawe):

 

Tutaj fabryka snów Piaska:



I tyle wystarczy na dziś. Obiecuję, że bedzie część dalsza. Im większe Wasze zainteresowanie, tym szybciej znajdę czas :D






06 czerwca 2014

Parę rzeczy których o RoTG nie wiedziałeś....




      Jack ma 18 lat.
North jest stylizowany na rosyjskiego karczmarskiego zbója. Stąd jego czapka w rosyjskim stylu, rosyjski akcent (w oryginale), oraz napisy "Niegrzeczny" i "Ładny" na rękach.
North ma w swoim gabinecie afrykańskie maski.
W fabryce Northa, w tle - widać obelisk przedstawiający historię bieguna. Mikołaj poskromił Yeti samemu, oswoił je i zatrudnił. 
W fabryce u Northa da się widzieć różne rodzaje broni. W tym średniowieczne szpady, kusze, czy włócznie. To właśnie nimi walczą również Yeti. 
North, gdy Zając nieoczekiwanie stworzył dziurę, próbuję się ratować i pociąga za sobą Wróżkę. To dlatego wróżka zjeżdża tunelem w dół, pomimo tego, że może przecież latać.
Wróżka Zębowa unosi się praktycznie cały czas w powietrzu.
Zębuszka ma ostre niczym brzytwa skrzydła, którymi potrafi tnąc wrogów.
Zębuszka wyglądam ma przypominać drozda.
Jack pośród licznych małych zębowych wróżek, wybiera jedną i nazywa ją Mleczuszką; dlatego, ponieważ ona jako jedyna ma na czubku głowy pióro podobne do głównej Zębowej Wróżki.
Jack nosi spodnie, metalowy pasek i bluzę. Pod bluzą nie ma nic (co widać np. gdy yeti "pomagają" mu podnieść się z ziemi). 
Jack nie ma butów, nie ze względu na biedę. Po prostu tak woli. Nie wiadomo jednak dlaczego. Może buty w jakiś sposób hamują jego magiczną moc wydobywającą się ze stóp?
Jack przed transformacją miał imię Jackson.
Wielkanocny Zając tworzy tunele i porusza się nimi podobnie jak Zając z Alicji w Krainie Czarów - jest to rodzajem hołdu.
Jack zmienia swoje położenie na kuli ziemskiej wraz ze zmianami pór roku, jednak i tak zawsze wraca do domu - czyli do Burgess, miasta gdzie żył. 
Były spekulacje na temat pomnika, który widać pod koniec "jazdy" Jamie'go na sankach. Jednak nic nie udało się potwierdzić. Mianowicie dziewczyna którą widać, miała być siostrą Jacka, Emmą, jednak ma znacznie dłuższe włosy niż w jego retrospekcji.
W kryjówce Zająca występują dwa typy kwiatów. Jedne są ta Kwiaty Rozrodcze - z których wykluwają się jaja, a drugie to Kwiaty Farbujące.
W kryjówce Zająca występują również większe Jaja-Strażnicy, które mają trzy typy wyrazów twarzy: wesoły, przestraszony i zły.
Pod powierzchnią ziemi wiją się zajęcze kanały. Każdy kontynent ma swój kanał główny, co widać w filmie.
W miarę jak Pitch (Czarny Pan) zyskuje coraz więcej mocy i staje się coraz silniejszy, tym bardziej kolor jego oczu staje się coraz bardziej lśniący i złotawy.
Muzyka którą słychać gdy Jack przybywa do wioski tuż po transformacji, to Kemp's Jig (można znaleźć na youtube).
Leonardio DiCaprio miał pierwotnie podkładać głos dla Jacka, jednak wycofał się w preprodukcji.
Nie pokazano tego w filmie, jednak siedziba Piaskowego Ludka znajduje się na pustyni. Jest to zamek cały zbudowany z piasku. Piaskowy Ludek swój strój ma stylizowany na szaty wschodnie. 
Oprócz Strażników i Pitcha, żadna twarz dorosłego nie jest wyraźnie pokazana.
Strażnicy mogą spożywać pokarmy i napoje. North oferuje babeczki i ciasta. Piasek wypija parę drinków...
Mleczaki wypadają zazwyczaj do 14 roku życia. Wspomnienie śmierci jest z czasu, gdy Jack ma 18 lat. Mógłby to być błąd filmowy, jednakże czasami zdarza się, że ludziom wypadają mleczaki nawet w dorosłym życiu, a nawet (gdy nie ma zawiązka zęba stałego) zastępują zęby stałe.


      Narazie tyle starczy. Oczywiście jest tego o wiele, wiele więcej. Tutaj jest np. krótki filmik typu "making of" o Jacku: LINK
Odesłałem od razu do strony bazowej, ponieważ są tam podobne filmiki na temat reszty postaci. 
Oprócz tego istnieje jeszcze coś takiego jak "Koncept Art Rise of The Guardians" - proszę wpisać tą frazę w google, a wyświetlą się różne przed-produkcyjne projekty. Ogółem trzeba dużo szukać, ponieważ tego w wersji po polsku nie ma. Sam próbowałem być pionierem w tej kwestii, dlatego odkryłem np. taką oto ciekawą książkę

      Oczywiście w Polsce nie da się jej dostać, a uważam, że dla prawdziwego fana RoTG jest bezcenna. Oh, ile bym dał żeby ją mieć. Jakże tam są ciekawe rzeczy, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Z tego co udało mi się powierzchownie, po długich, żmudnych poszukiwaniach, odnaleźć - to np. to, że Piasek miał być jakimś władcą czasu, że akcja miała się rozgrywać w kosmosie, że w biurze u Northa miał być jakiś Dziadek do Orzechów z którego otwartych ust miały być wyrzucane listy, które następnie elfy segregowały; że u Northa miała być specjalna stajnia dla jego reniferów, że Pitch miał mieć jakiś niesamowity latający pojazd z którego wychodziły potężne i grube łańcuchy, które były mocno wbite w księżyc (mówię wam, takie rzeczy tam widziałem, że nawet się filozofom nie śniły). No a w samej fabule to już w ogóle cuda na kiju. Bo przecież nie było pokazane jak Piasek ożył prawda? Zresztą film, z tego co widziałem, jest naprawdę "wykastrowany" z wielu emocji i dramatyzmu. Pitch miał być przecież o wiele straszniejszy, ale zrobiono go takiego jakim jest, żeby dzieci się za bardzo nie bały. Lub np. samotność Jacka miała być o wiele bardziej wyeksponowana. Przecież po tym jak doszło do kryzysu wielkanocnego i udał się na Arktykę samemu - to zostało to straaasznie spłycone. Według pierwotnego zamiaru miał on tam nawet płakać? A Pitch miał do niego przyjść dopiero potem. No i Jack nie był od razu taki zdecydowany. W filmie pokazano tylko jak chwilę razem rozmawiają, no i że tam Pitch go raz nawet dotknął po ramieniu (położył na chwilę rękę dokładnie) - a w pierwotnym zamiarze oni razem sobie siedzieli, rozmawiali... 
O, tutaj macie jako taki wgląd na te "łańcuchy w księżycu": 


      Dobra, bo miałem już dawno skończyć na "narazie tyle starczy", heh. To teraz serio starczy, potem postaram się pogrzebać więcej. Jednak jeśli ktoś z Was coś znajdzie, to OD RAZU wszystko pisać - to jest ogromnie ważne. Wydaje mi się, że jesteśmy jedynymi w Polsce którzy się tym interesują, pionierami. Jeśli już chcemy zrobić fanserwis RoTG to zabierzmy się do tego jak należy, porządnie, z jajem! 


30 maja 2014

Hej wietrze, zabierz mnie do domu!



   
     Ogółem chciałem założyć po prostu nowego bloga, a tego potraktować po macoszemu - ale nie chciało mi się wszystkiego zaczynać od nowa, więc jest jak jest; a nie jest najgorzej, heh.
Opowiadanie niech sobie będzie, może ktoś kiedyś pokusi się o przeczytanie. Jestem pewny, że nie będę kontynuował - a jeśli ktoś by chciał, to mógłby je samemu dokończyć i podpisać jako własne. Więc zdradzę co miało być dalej: Evanlyn ratuje matkę i udają się do Mnicha. Mnich jest zaprzyjaźnionym kapłanem Księżyca i wierzy w różne bajki, w tym "bajkę" o Jacku Froście. Matka dziewczyny zapada w śpiączkę pod wpływem trucizny, a uratować ją może tylko odtrutka, którą można zdobyć ze Świątyni Księżyca, jako przenajdroższe panaceum na wszystko. Evanlyn postanawia więc uratować matkę, zostawia mnichowi pierścień na jej utrzymanie i sama wyrusza w szalenie niebezpieczną podróż. Przed wyruszeniem Mnich wyjawia jej przepowiednie, że jest ona królewskiego pochodzenia. Następnie Evanlyn z klasztoru kieruje się do gospody w poszukiwaniu transportu, tam wdaje się w awanturę z jakimiś typkami, ale ratuje ją przystojny krasnal. Krasnal również wierzy w bajki, więc od teraz przyłącza się do Evanlyn i podróżują razem. Pomaga im też Strażnik (ten wynajęty wcześniej przez Kupca; co obiecał zemstę) w jakiś tam sposób (np. podwieziem). Potem są różne opisy ich podróży etc. Po jakimś tam czasie docierają nad jezioro, tam gdzie zmarł Jack Frost. Evanlyn ma ze sobą rodową broszkę, więc rozpoznaje Jacka. Jack postanawia jej pomóc, ponieważ tylko ona w końcu go widzi, no i jest to sposobem na nudę. Czyli, że niby jest od niechcenia. Między bohaterami rozwija się romans, ale oboje są kalekami emocjonalnymi. Nikt się do niczego nie przyznaje. Po pewnym czasie - rozstają się podczas podróży w kłótni; pokłócili się właśnie o emocje. Potem Evanlyn idzie sama do tej Świątyni Księżyca, ale tam czeka na nią Kupiec (który uciekł z miasta po podpaleniu domu, ponieważ pożar rozprzestrzenił się na resztę domostw, więc był ścigany w całym królestwie). No i w tej Świątyni: Evanlyn walczy, wraz z Krasnalem który szuka jakiegoś tam drogiego skarbu, z jakimiś potworami i jest bliska śmierci, gdy nagle zjawia się Jack (który zrozumiał, że popełnił błąd) i ratuje jej życie. Można jeszcze dodać, że podczas tej bitwy w Świątyni: Kupiec w jakiś tam sposób umiera z własnej winy gnany rządzą zemsty i chciwości, a Evanlyn tuż przed jego śmiercią wybacza mu, i nawet stara się mu pomóc (w Świątyni było pełno bogactw, była strzeżona przez Wojowników Księżyca - czyli starodawne stwory; Krasnal walczył z nimi toporem, a Evanlyn łukiem; Jack oczywiście swoją laską). Wszystko kończy się dobrze. Evanlyn zdobywa lekarstwo dla matki, Krasnal staje się bogaty i zyskuje super wypasiony miecz i wszyscy wracają razem do domu. W tedy też ma miejsce ich pierwszy pocałunek.
Jednak podczas tej bitwy broszka Evanlyn została uszkodzona, a ona to zauważyła wcześniej, jednak zignorowała to; więc jak wszyscy w trójkę (lub czwórkę - w razie czego można dodać jeszcze jednego bohatera; najlepiej kogoś poważnego, ponieważ rolę "błazna" i rozluźniacza atmosfery będzie pełnił Krasnal) - no więc jak wszyscy w trójkę wracają do domu, i już Krasnal ma się rozstać z Jakiem i Evanlyn, to nagle Jack zaczyna znikać. Tutaj musi być zaznaczony ogromny dramatyzm, ponieważ Jack z Evanlyn się bardzo kochają; a więc, pod presją czasu, ostatni raz składają sobie obietnice, że znajdą siebie, że znajdą sposób aby ze sobą być. To ma być najważniejsza obietnica w życiu obojga. No i Jack oczywiście znika
Następnie Evanlyn wraca do klasztoru, uzdrawia lekarstwem matkę; a matka wyjawia jej całą prawdę o jej królewskim pochodzeniu, o jej ojcu królu żyjącym w Królestwie Bursztynu etc. <---- tutaj będzie kolejna część o Evanlyn i jej poszukiwaniu ojca, który jest królem. Jeśli komuś będzie się chciało pisać, to można tutaj stworzyć bardzo ciekawą historię o tym jak Evanlyn jest księżniczką. Jeśli jednak chcemy zaoszczędzić czas, to wystarczy to skrócić do tego, że: Evanlyn budzi matkę i potem nic się nie dzieje, tylko się obie starzeją. Evanlyn mieszka sobie jako uboga dziewczyna, cały czas mając przed oczyma obietnice Jacka.
I starzeje się, starzeje (to oczywiście trzeba w skrócie napisać); no i kiedy jest już bardzo stara, to przychodzi do niej oczywiście kto? Jack ;]
      Jack, będąc dalej mlodym, przychodzi do Evanlyn jako już starej kobiety. Następnie oferuje jej zostanie strażniczką i zabiera ze sobą, a ona staje się znowu młoda. I tam dalej jakieś różne rzeczy się dzieją jak oni już są razem strażnikami. Można tutaj dodać motyw Czarnego Pana etc.
No i to tyle. Zacznę pisać nowe opowiadanie, z Jackiem ;]

25 maja 2014

ROZDZIAŁ. Część III




      Chociaż noc jeszcze trwała, to miała już się ku końcowi. Zaraz zacznie świtać. Gwiazdy, niczym szmaragdy rzucone niedbale, mieniły się swym ostatnim blaskiem.
Evanlyn właśnie cofnęła się o kilka kroczków i popatrzyła na te gwiazdy. Miała nabrzmiałe i przekrwione oczy, ponieważ odczuwała ogromne zmęczenie i stres. Nie spała przez dobę, a musiała wysilić całą swoją inteligencję, aby połączyć fakty w obliczu tylko jednego pytania - "Czy służąca kłamie?". Jeśli tak, to znak, że została tutaj przez kogoś wysłana (kogoś, to znaczy przez Kupca oczywiście); a jeśli nie - oznaczałoby to, że niesie duszę na ramieniu i w takim wypadku, chce się odwdzięczyć za wcześniejszą pomoc. Czyli, jeśli Służąca mówi prawdę, to zaraz przyjdą zbóje i spalą ten dom.
Evanlyn spojrzała w egzotyczne oczy służącej i dostrzegła w nich coś, co wzbudzało zaufanie. Nie mogła kłamać. Dziewczyna instynktownie jej uwierzyła, i już otworzyła usta aby coś powiedzieć, gdy nagle usłyszała głuchy łoskot dobyty ze spiżarni.
Mama! - jęknęła Evanlyn, natychmiast się ożywiła, szarpnęła swoim ciałem w stronę spiżarni, ominęła drewnianą ławę i prędko zbliżyła do krzesła, na którym parę chwil temu siedziała matka. Krzesło było puste. Matka leżała na podłodze. Evanlyn poczuła przejmujący lęk. Kucnęła nad matką i podchwyciła ją drżącymi rękoma. Kobieta była bezwładna, niczym trup. Dziewczyna prędko sprawdziła jej puls, nakłoniła ucha ku jej klatce piersiowej. Po chwili wyczuła delikatne bicie serca, co oznaczało że żyje. Żyje. Evanlyn blado się uśmiechnęła, jednak natychmiast powróciła do rzeczywistości. Matka była nieprzytomna, ponieważ wypiła coś - nie wiadomo co; mogła to byś trucizna, lub leki nasenne. Trzeba ją zabrać do Mnicha. Drugim faktem była groza spalenia domu. Musimy uciekać.
Evanlyn podźwignęła matkę i, w miarę możliwości, umościła ją na krześle tak, aby głowa jej zbytnio nie opadała, ponieważ mogłoby to grozić uduszeniem. W tym czasie Służąca zdążyła również tutaj podejść i zajęła się na tą krótką chwilę nieprzytomną. Evanlyn działała nerwowo. Przecież zaraz przyjdą zbóje! Potrzebowała zabrać z domu najcenniejsze rzeczy i jak najszybciej stąd uciec. Prędko skierowała się do sypialni w poszukiwaniu rodowej broszki. Była to specjalna, wysadzona klejnotem broszka - przekazywana z pokolenia na pokolenie; prawdopodobnie miała jakieś wielkie znaczenie, ale nikt nie potrafił powiedzieć jakie. Krążyła wokół niej tylko jakaś starodawna, przedziwna legenda o tajemniczej mocy Księżyca. W tym domu był to jedyny drogocenny przedmiot.
A kiedy Evanlyn szukała broszki, jej słuchu doszły jakieś głośne śmiechy i wulgarny język osób, które szybko się przybliżały. To zbóje! Lada moment tu przybędą. Dziewczyna prędko chwyciła broszkę i schowała do kieszeni; tej kieszeni w której był również drogocenny pierścień dany jej przez Karela na bankiecie. Wtem w pięciu susach doskoczyła spowrotem do mamy i próbowała chwycić ją na barana, tak aby ją stąd zabrać i uciec przez... przez okno. Trzeba ją stąd wynieść przez okno. Kobieta nie ważyła dużo, była wychudzona - ale z powodu jej bezwładności, podchwycenie stanowiło problem. Chodziło o to, aby przerzucić ją przez okno na drugą stronę. Służąca natychmiast zrozumiała o co chodzi. Otworzyła okno i, ponieważ wcale nie było wysoko, wyskoczyła nim. Wtem kroki zbójów zatrzymały się tuż pod ich drewnianą chatką. Evanlyn naliczyła, że było ich trzech. Teraz nie mówili nic; a po chwili ciszy dało się słyszeć delikatne trzaskanie ognia. Mężczyźni bez słów po prostu zaczęli podpalać drewnianą chatę pochodniami, co nie było trudne, ponieważ dach pokryty był słomą; a słomiane elementy momentalnie zajęły się ogniem i całość nagle buchnęła krwistym płomieniem. Evanlyn trzymała nieprzytomną matkę na rękach, musiała ją przerzucić przez okno tak, aby złapała ją Służąca; a następnie samej uciec w taki sam sposób. A gdy płomienie buchały, nagle drzwi się rozwarły i do środka zostało wrzucone wiadro z oliwą, i pochodnia. To zaraz wybuchnie! Evanlyn natychmiast wyrzuciła matkę za okno i bez namysłu wyskoczyła za nią, łagodząc upadek przeturlaniem; a gdy jeszcze była w fazie spadania, za jej plecami błyskawicznie buchnął potężny płomień, wywołując falę gorąca i rozświetlając swym czerwonym blaskiem całą okolicę.





22 maja 2014

ROZDZIAŁ. Część II








      Matka popatrzyła na córkę zdziwiona. Zdawała sobie sprawę ze swojego choróbska, to znaczy - nieuleczalnej choroby. Już teraz bolało ją całe ciało i bardzo się męczyła, a z każdym dniem objawy się nasilały. Ogólna zasada: im bardziej bolało, tym dzień śmierci był bliższy - myślała ponuro.
Dlatego też sądziła, że dziewczyna mówiąc o śmierci, ma na myśli właśnie chorobę - o podmienionej fiolce nie wiedziała nic; a więc w odpowiedzi na zwierzenie, zaczęła dziewczynę po prostu uspokajać. Jednak ta pokręciła głową i prędko jej przerwała, kontynuując swoją spowiedź:
       - Kiedy biegłam do ciebie z lekiem, wpadłam na pewnego człowieka. To właśnie on mnie porwał i... - zaczęła, lecz ucięła samej sobie, rzucając - Ale to nie ważne. - po czym opowiadała dalej z wielkim zaangażowaniem. - No i gdy wpadłam na tego człowieka, który był Kupcem, to z kieszeni wypadła mi fiolka, z twoim lekiem. Było ciemno. Myślałam, że to ta sama fiolka; ale nie. Myślałam, że to co ci dodałam do ziół, to nie były twoje leki, tylko trucizna! - teraz Evanlyn spuściła wzrok i wbiła go w pledowy kocyk na kolanach matki, który pachniał jak wór po ziemniakach. - Bałam się tak bardzo... - dodała szeptem i zacisnęła bardzo mocno powieki tak, że rzęsy uderzyły o jej policzki z wypiekami.
Na te słowa rysy mamy się rozluźniły, miała łagodną twarz; była piękna. Jej oblicze wyglądało teraz tak pełnie, tak dokładnie. W surowym świetle księżyca widać było każdą rysę, każdy szczegół, detal - jej oczy, nos, usta; a usta się poruszyły i powiedziały:
      - Będę przy tobie zawsze, zawsze...
I długo tak trwały;
podczas gdy Księżyc pulsował wesoło, a za oknem hulało wietrzysko i kto wie co jeszcze.
      Wtem, gdy one tak siedziały w półmroku, skrzypnęły wejściowe drzwi. Ktoś wszedł. Intruz.
Matka odruchowo się wzdrygnęła, a Evanlyn wstała bezszelestnie i dała jej znak ręką, aby pozostała w bezruchu i była cicho; następnie dziewczyna, idąc na ugiętych kolanach, skierowała się w stronę drzwi - miejsca gdzie miało czyhać niebezpieczeństwo.
Poruszała się niczym kot. Ominęła drewnianą ławę, oddzielającą spiżarnię od kuchni, jednocześnie chwytając, leżący na nieoheblowanym stole, nóż do obierania ziemniaków, który w tej właśnie chwili przemienił się w śmiercionośne narzędzie obronne.
Przeszła jeszcze kilka kroczków bosymi stopami, po czym przykleiła się do ściany. Serce podeszło jej do gardła, gdy za rogiem coś zaszurało, potem kichnęło i zaczęło wydawać odgłos kogoś, kto próbuje nie wydawać żadnych odgłosów ale mu się to nie udaje, bo się do tego porządnie nie przykłada.
Lada moment na podłodze wyrósł obcy cień. Evanlyn oblizała nerwowo usta i spięła się w sobie przygotowując do konfrontacji. Policzyła do trzech, wciągnęła powietrze, a wtem - jak z bicza strzelił - wyskoczyła na obiekt który wyłonił się zza rogu, pchnęła go z całej siły wprzód i przygwoździła do przeciwległej ściany, przykładając chłodny klin noża do gardła; i już chciała powiedzieć "Rusz się, a umrzesz", gdy nagle zorientowała się, że stoi przed nią bezbronna i przestraszona kobieta, która właśnie mocno wytrzeszczyła ślepia.
Evanlyn zmierzyła kobietę wzrokiem, przy czym poluzowała się trochę, odstąpiła i spoczęła; wypuszczając tchu.
Kobieta miała ciemną karnację. Była ubrana w zlepek różnych szmat i przyszła boso; a teraz masowała się po szyi, którą przed chwilą podrażnił nóż. "Służąca!" - rozpoznała ją Evanlyn.
Dziewczyna kojarzyła służącą z bankietu wyprawionego u Sędziego, gdzie też ochroniła ją przed pobiciem, niczym Strażnik.
Tylko co ona tu robi? W dodatku o tej godzinie? Zresztą, na litość boską, skąd wiedziała gdzie mieszkam. Przecież musiała pokonać kawał drogi, aby dotrzeć tutaj aż z samego Pałacu. Dodatkowo, była boso, a na zewnątrz jest chłodno. Nie mówiąc już o tym, jak wiele ryzykowała - opuszczanie terenu posesji przez służących, było surowo zabronione i bardzo, bardzo srogo karane. A jednak, ona tu przyszła...
Evanlyn od razu więc zapytała:
      - O co chodzi, co cię tu sprowadza? Wejdź, wejdź...
Jednak służąca nie zamierzała przyjąć gościny, a zaczęła wymachiwać swoimi chudymi rękoma i nerwowo wymawiać dziwne, niezrozumiałe wyrazy w jakimś wymierającym języku. Dziewczyna zmarszczyła się próbując zrozumieć sens jej wypowiedzi, podczas gdy tamta gestykulowała zamaszyście.
Po chwili bełkotu, służącej jednak udało się nawiązać kontakt z rozmówcą i poczęła używać wyrazów bardziej zrozumiałych, coś w stylu: "Ogień, Palę, Oszut, Złodziej"; przy czym swoimi gestami starała się naśladować ogień i zbójów jednocześnie.
Evanlyn natychmiast pojęła o co chodzi i zapytała rzeczowo "Pożar? Pożar gdzie?". Na te słowa służąca znieruchomiała i spoważniała, a dziewczyna poczuła jak ściska jej się żołądek i krew zamarza w żyłach.
      - Pożar, tu - odpowiedziała tamta niebezpiecznie niskim głosem.





19 maja 2014

ROZDZIAŁ. Część I




      Biegnę, biegnę do ciebie matko, niech twa gwiazda jeszcze błyska.
Nie smuć się, rozjaśnij swe czoło; jak ja tnę tak, jasnym czołem
powietrze, a gdy dotrę do domu snadnie - gwiazdy będą potykać się po swych
ścieżkach, a Słońce trzecią część straci blasku. Wszystkie światy polecą to na dół,
to na górę; gasną słońca i komety.
Zmiłuj się, zaklinam cię - tak jak ty poiłaś mnie rzeczy
pięknymi i strasznymi, wyniosłymi; tak niech, na mą duszę, kropla  tego napoju
trującego twych ust nie napoi. Nie wypijaj trucizny; nie wypijaj jej, mamo!
 
      Jej szklane kolana zginały się jak bezmyślna, głupia maszyna. Kończyny niczym zdrewniałe badyle, ręce zwisające w tył. Pruła wprzód, nie zważając na te bolesne upadki, gdy potykała się o bruk i rąbała twarzą o twarde kamienie. Dzieliła nagle niebieskie powietrze; bezwzględnie, szybko. Świst, jeszcze jeden; sus. Serce krwawiące; pompujące jad, truciznę do zmysłów pomieszanych - jednak truciznę inną, nie fizyczną, nie tą samą, którą zabiła matkę. Zabiłam swoją matkę.

_.~*~._

      Evanlyn wróciła do domu, tak jak zawsze. Zdjęła buciory, ściągnęła swój brązowy płaszcz, na którym śnieg zaczynał już powoli topnieć; a sękate ściany wydzielały znajomy, korzenny zapach.
Dziewczyna nie miała teraz żadnej twarzy, nie miała żadnego mózgu, nie miała żadnego żołądku; nie miała żył wychodzących jej na gardle, nie miała pulsujących skroni. Czuła się bezosobowo, bezcieleśnie, niczym meduza.
      Jednak jeśli ktoś by pomyślał, że wszystko robiła teraz spokojnie, z rezygnacją - to byłby w błędzie.
Evanlyn cała się trzęsła. Wpadła do domu i drżącymi rękoma zamknęła za sobą drzwi, majacząc gorączkowo modlitwy. Wtem z grzmotem wparowała do izby, nerwowo błądząc wzrokiem za szklanym kubkiem, w którym była przecież trucizna. Dziewczyna szarpała głową niczym król w pasjansie - w lewo i w prawo, w lewo i w prawo. Kubka nie było, matki też nie. Zachwiała się, ponieważ jej nogi zrobiły się jak z waty, gdy pomyślała o najgorszym. Była na granicy omdlenia. Zerwała się znowu, jak ryba wyjęta z wody i nagle wparowała do kuchni. Zaczerpnęła tchu. Zamarła. Matka siedziała przy oknie; a siedząc przy oknie, w swoich kruchych, delikatnych palcach, trzymała półpustą, kryształową szklankę.

_.~*~._

      Gdy jej córka wróciła do domu, kobieta spróbowała się podnieść, żeby ją przywitać; ale nie mogła. Nie rozumiała dlaczego, jednak tak bardzo martwiła się o Evanlyn, że całkowicie zapomniała o sobie. 
Po tym, jak obcy ludzi porwali jej dziecko - kobieta leżała przez pewien czas zamroczona, jednak potem się ocknęła i doczłapała do drewnianego krzesła stojącego przy zakratowanym oknie, w spiżarni; którą od kuchni oddzielała podłużna, drewniana ława. 
Spiżarnia była typowo zagracona. Stały tam przeróżne słoiki z konfiturami, owocami i kompotami, a przez okno wlewał się silny i leniwy, blask księżyca; którego srebrzysta łuna przebijała się przez szkliste przedmioty, uwydatniając pływające w soku owoce, a także błądzący kurz.
      Matka trzymała na kolanach pledowy kocyk, widocznie odczuwała chłód. Wyglądała na przemęczoną i wychudzoną, jednak pomimo tego, dalej biło od niej coś, co było niesamowite. To coś pochodziło z jej wnętrza.
A gdy córka wyrosła w drzwiach, kobieta odetchnęła z ulgą, odłożyła szklankę na parapet i otworzyła usta, chcąc ją ciepło powitać, ale powstrzymała się na widok jej potłuczonej twarzy i poszarpanych ubrań. Zakuło ją serce; prędko zaczęła mówić, pochylając się w krześle:
      - Evanlyn, co... - ale dziewczyna natychmiast jej przerwała:
      - Wypiłaś... wypiłaś prawda? - powiedziała niknącym i ochrypłym głosem Evanlyn, a wzrok miała spuszczony.
Na to Matka zmarszczyła brwi; czuła zdumienie. Nie rozumiała, jednak nie przerywała córce - czekała, aż powie o co chodzi, nie wiedziała czego może się spodziewać.
Co takiego stało się po ich rozdzieleniu? Dlaczego była tak poturbowana? - myślała kobieta, napełniając się bezbrzeżną trwogą.
      Wtem dziewczyna przyłożyła zakrwawioną dłoń do suchych ust i chwiejnie zbliżyła się do przerażonej matki, potykając o własne nogi; a zbliżając, z mroku wyłoniły się jej przeogromne, wytrzeszczone oczy - które nagle błysły, i wytrysnął z nich strumień słonych łez, który popłynął wśród jej brudu na twarzy i począł kapać z brody, na drewnianą podłogę.
Następnie dziewczyna padła przed matką na kolana i wtuliła swoją twarz w jej nędzne nogi, które wydawały się teraz tak miłe, tak bardzo przyjemne.
Kobiecie krajało się serce, gdy widziała swój przenajdroższy skarb w takim stanie. Bez słowa zgięła się w krześle i objęła dłońmi jej rozgrzaną głowę, pocałowała w rozczochrane włosy i przytuliła, kołysząc.
(...) I długo ją tak kołysała, gładząc jej włosy, uspokajając ciepłym szeptem; całując.
Wtem zaśpiewała jej kołysankę, tą samą którą śpiewała jej od zawsze, od małego.
Gdy mama skończyła śpiewać - Evanlyn przestała drżeć, uspokoiła się trochę. Była wyczerpana płaczem i piekły ją powieki. Czuła się teraz kompletna. Podniosła swoje zmęczone, zaczerwienione oczy i, wymawiając dokładnie każde słowo, rzekła po prostu:
      - Mamo, myślałam, że umarłaś.



17 maja 2014

PRZEDROZDZIAŁ. Część XII





      Wszędzie walały się materiały i drogie jedzenie. Muzyka grała. Falowania brązowego płaszczu wtórowały jej wdzięcznym ruchom. Evanlyn modliła się tylko, aby wszystkie jej kończyny wyszły z całego przedsięwzięcia bez szwanku, ponieważ dygający się Karel stanowił spore zagrożenie. Chłopak, choć sympatyczny, był typową ślamazarą - jednak w gruncie rzeczy, choć rycerzem w nierdzewiejącej zbroi nie był, to dziś wieczór uratował ją przed karą okrutną; prace przy studni należały do wyjątkowo srogich. Dlatego też Evanlyn, w geście wdzięczności, uśmiechnęła się do niego blado, czego od razu pożałowała - ponieważ Karel właśnie potrząsnął nią mocno i przyciągnął do siebie tak, że dziewczyna plasnęła o jego brzuch, który zatrząsł się jak karp w galarecie. 
      Sędzia wydawał się być najbardziej uradowanym całym zajściem. Pomimo, że niewiele widział wskutek odległości, to i tak echo jego śmiechu niosło się po wszystkich kątach; a śmiał się bardzo serdecznie, uwydatniając swoje odstające, czerwone policzki (na co prawdopodobnie mógł mieć wpływ narkotyzujący, ananasowy obłoczek). Jednak zgromadzonych uczestników bankietu nie za bardzo to obchodziło, widocznie byli przyzwyczajeni do podobnych niuansów, ponieważ Sędzia słynął z haseł typu "wszystkiego w życiu należy spróbować", czy jakoś tak. 
      Taniec dobiegał właśnie końca, dlatego Evanlyn akcentując schyłek ostatniego taktu, przyjęła postawę, którą uważała za względnie kończącą; wtedy też, jej taneczny partner, uporawszy się z poplątanymi nogami, również kończąc, przystanął krzywo. Brawa które dało się słyszeć były skąpe, jednak Karl i tak zaliczył ten wieczór do jednego z najlepszych w życiu; poczuł coś do Evanlyn. 
Dziewczyna czuła się niezręcznie, nie wiedziała co dokładnie ma teraz zrobić. Chłopak odczuł jej niepokój i powiedział łagodnie, starając się mówić dostojnie; jednak i tak miał specyficzny styl przemawiania:
      - Dziękuję za taniec, Evanlyn, za twój taniec dziękuję. Tak jak była umowa, jesteś już wolna. - zakończył posępnie, ponieważ ciężko było mu się rozstać z pięknością; która dalej nie wyglądała na przekonaną. Evanlyn była pełna obaw i podejrzeń, stała tak poważnie, niewzruszona - niczym kamienna skała, wokół której mógł utonąć statek. Stali tak oboje oddychając powietrzem, które rozrywało ich płuca; jednak nie oddychali równomiernie; a powietrze wcale nie było teraz bezbarwne, miało kolory tęczy. Oddychanie to bardzo ważna czynność, jednak jeszcze nigdy nie połączyła dwojga ludzi. Jak rzadko ludzie myślą o oddychaniu, pomyślała dziewczyna.
Karl otworzył jeszcze kilka razy usta,jakby chcąc coś powiedzieć, ale za każdym razem je zamykał, coś powstrzymując; a w końcu spuścił głowę; a w tym czasie paznokcie dziewczyny zwisały w dół, wrośnięte w jej delikatne palce. 
      - Chciałbyś coś jeszcze powiedzieć? - powiedziała sucho, odwracając głowę. Chłopak natomiast zareagował, niczym pies, na jej głos; a w jego oczach na chwilę rozpaliła się nadzieja i zastrzygł uszami. 
      - Tak, y, to znaczy... - zawahał się chwilę, po czym wypowiedział przedziwne słowa - Wiem, że jestem brzydki, wiem - powtarzał niektóre wyrazy, tworząc jakby echo dla własnych słów. - Wiem, wiem że nie wyglądam za ładnie, to znaczy, no, że trochę dziwny jestem. - mamrotał patrząc w ziemię. - Ale nie chcę cię skrzywdzić, absolutnie nie chcę żebyś została zraniona. Wiesz... Ten kupiec to jest bardzo zły człowiek. Musisz, musisz na niego uważać. Chcę żebyś na niego uważała. - zakończył, a Evanlyn nabrała tchu i spojrzała raz jeszcze na niego, jednak tym razem inaczej. Bezprecedensowe. Nie rozumiała. Miała uniesione lekko brwi, a brązowy płaszcz zawisał na jej ramionach. Nie wiedziała co powiedzieć, nie pierwszy raz dziś wieczór zresztą. Teraz bacznie go badała, próbując zrozumieć intencje, a prostolinijność Karla otworzyła lekko jej wielkie, choć zamknięte dla obcych serce. Wtem też Karl dostrzegł błysk porozumienia w jej oczach, który jednak zaraz potem prędko znikł. Jednak chłopak pochwycił prędko tę nadzieję, mówiąc - Wiesz, masz. Zatrzymaj to, jako prezent ode mnie to zatrzymaj. - co mówiąc zdjął z grubego palca swój pierścień z klejnotem i włożył go w łataną kieszeń płaszcza dziewczyny; a ona nie protestowała. - Przyjdź do mnie, proszę. Wróć kiedyś. To głupie, wiem, ale chciałbym być z tobą więcej. - przełknął ślinę. -To wszystko. - powiedział, znieruchomiał i odwrócił się niespodziewanie prędko, nie chcąc przedłużać niezręcznej dla dziewczyny sytuacji; po czym zaczął się smutnie oddalać. 
      - Dziękuję Karl - powiedziała ciepło za nim; a on to usłyszał, ponieważ na chwilę przystanął, po czym pomaszerował dalej lekko podrygując i będąc bardzo uśmiechniętym, ale tego już dziewczyna nie zobaczyła. Potem już tylko, kiedy Evanlyn kierowała się w stronę drzwi wejściowych, popatrzył za nią i odprowadził ją wzrokiem; oto właśnie spotkał osobę, która może być lekarstwem na jego samotność. Jednakże on również nie słyszał tego, jak dziewczyna powiedziała "kiedyś tu wrócę, Karl". 
      Następnie Evanlyn mijając schody i komnaty, a po chwili wydostawszy się z pałacu, czym prędzej skierowała swoje kroki w stronę chatki. A właściwie swoje susy, ponieważ biegła; lecz biegła w radości, rozradowana tym, że właśnie zdobyła pierścień, za który kupi potrzebne dla chorej matki leki. Właśnie, leki; fiolka. Fiolka... Fiolka! Przypomniało się jej, że Kupiec coś mówił o kradzieży fiolki... Zaraz, chodzi o moment, kiedy fiolka wypadła jej z kieszeni? Czyli, czyli to, co wlałam matce do herbaty, to nie były leki!? - dziewczynie skurczyły się źrenice oczu, całą oblał zimny pot, a serce zakrzepło. Nie myślała racjonalnie. Była pewna, że w fiolce jest trucizna.  


~*Koniec przedrozdziału*~.




15 maja 2014

PRZEDROZDZIAŁ. Część XI




      Sędziemu bardzo spodobała się nowa myśl; zachwycony nią wyprostował się lekko na tronie, oraz ożywił.
      - Taniec tak? – podchwycił myśl Sędzia, drapiąc się po brodzie, a Kupiec całkiem już skołowaciały, próbował reagować.
      - Nie, to nie dop... – jednak został uciszony.
      - Cicho, cicho; cicho już bądź. Taniec tak? Tak. Tak, to dobry pomysł. Niech tak będzie. A więc, czy zgodzisz się na takie rozwiązanie sprawy droga… yyy?
      - Evanlyn. Na imię mi Evanlyn. Tak, wolę zatańczyć, niż umierać z wycieńczenia przy zamarzającej studni. – wzruszając ramionami, powiedziała pewnym głosem dziewczyna.
Evanlyn chciała jak najszybciej wrócić do schorowanej matki, a wizja ciężkich prac przy studni nie wyglądała zachęcająco. Zresztą, to całkiem miło z ich strony, że wreszcie mogła coś powiedzieć...
      - A więc wyśmienicie, wyśmienicie Evanlyn. Synu, a więc ogłoś w moim imieniu aby zarządzono uprzątnięcie areny, oraz zmianę klimatu na bardziej orientalny. - zaklaskał dwa razy swoimi grubymi rączkami i dodał tryumfalnie - Odbędą się tańce! – po czym zaśmiał się rubasznie Sędzia.
Syn szurając podniósł się z taboretu, podszedł do stojących obojętnie sług i wydał im kilka szybkich rozkazów, a oni kiwali porozumiewawczo głowami. Następnie słudzy zbiegli w oka mgnieniu po schodach i zrobili zamieszanie na parterze. A Syn podszedł do Evanlyn, popatrzył na nią maślanymi oczyma i poprosił do tańca, wykonując ukłon w jej stronę; a jednocześnie wyjawiając swoje imię, które brzmiało Karel. Dziewczyna więc była już całkiem zbita z tropu i co najmniej zaskoczona, jednak przyjęła zaproszenie w wyrazie konieczności. Następnie Karel przepuścił ją przed sobą wskazując "kurs na schody", po których oboje zeszli.
      Sędzia w tym czasie już się krztusił ananasowym dymkiem upragnionej fajki wodnej, a Kupiec natomiast znikł w bocznej salce, tej z której wcześniej wyszedł Syn; co nie wróżyło nic dobrego. 
Evanlyn właśnie zeszła ze schodów i stanęła na pewnym gruncie, mając okazję, aby lepiej przyjrzeć się otoczeniu.
      Centralna arena rzeczywiście została w trymiga uprzątnięta, stołki zostały poprzesuwane, a ludzie zbili się w ciaśniejsze kupki. Światło mętne, przytłumione, świecowe; grajki na drobnej platformie - a więc wszystko przygotowane do balu.
      Karel również właśnie dotarł na parkiet, a wtem grzechotki zaczęły grzechotać, nadając tym samym tempo i rytm całego utworu. Chłopak więc wyciągnął w stronę dziewczyny dłoń i tak zaczęli tańczyć, a ich tańcu wtórował przeciągły dźwięk lutni; ich kroki poskreślała delikatna melodia harfy; a zachęty dodawało ostrzejsze brzmienie cytry. I tak właśnie tańczyli, myśląc tylko o tańcu, jakby to był jedyny cel ich życia; a Evanlyn udawało się to nawet pomimo tego, iż Karel poruszał się gorzej od biegającej szynki.





12 maja 2014

PRZEDROZDZIAŁ. Część X





      A więc sądowy, półformalny proces trwał.
       Dziewczyna zauważyła, że po lewej stronie przestrzeni istniał most zbudowany z ciemnego hebanu, którego zadaniem było łączenie platformy sędziowskiej z pobliską komnatą. Ulatniał się od niego zapach świeżo ciętego, suchego drewna i żywicy; oraz bukietu olejków cedrowych, białego bursztynu - tak właśnie pachniał, a jego zapach nie utracił swych właściwości i uroku; nawet pomimo tego, iż był już bardzo, bardzo stary i z tej właśnie racji włókna drwa miały prawo się rozwarstwić, rozczłonkować, rozsłoiczyć i popękać; a całość skrzypiała, nawet teraz, kiedy po moście przechodził jakiś nowo przybyły człowiek, który właśnie żwawo krocząc w ich stronę, mówił:
       - Spóźnienie? Coś mi to mówi. Się spóźniłem, się? Oj wybaczycie; tato… – wymamrotał chłopak ściągając na siebie uwagę wszystkich. Zresztą miał bardzo dziwny sposób wysławiania się, podobnie jak jego ojciec, który był Sędzią; a więc chłopak był Synem sędziego. „Z dziada pradziada, co w rodzinie to nie zginie!” – zażartował wrednie Kupiec, obserwując Syna; którego w tej samej chwili coś zaintrygowało, ponieważ znieruchomiał i wytrzeszczył swoje żółte ślepia; rozdziawiając przy tym paszczę.
„Jaka ona jest piękna!” – pomyślał patrząc na to, co tak bardzo go zainteresowało; pomyślał patrząc na Dziewczynę.
       - No, no, już, już; chodź tutaj, proces już trwa; chodź, chodź – zaniańczał ojciec Syna, popierając słowa "chodź, chodź" przyciągającym ruchem dłoni; co dało pozytywny rezultat, ponieważ Syn, po chwili paraliżu, oprzytomniał; po czym wreszcie usiadł na podstawionym specjalnie dla niego, małym taboreciku; stojącym obok solidniejszego tronu. Proces mógł ruszyć dalej. – Dobrze, dobrze, a więc o czym to ja… Ah, tak, podarte spodnie – powiedział z satysfakcją Sędzia, zamykając przy tym oczy; na co Kupiec, zdenerwowany Kupiec, natychmiastowo zareagował:
       - Sędzio, chciałbym zaznaczyć, że jest to drogocenny, rodowy płaszcz. A także zostałem obity, okaleczony i okradziony! Trzy razy "o". Z tego też względu nalegam na jak najsroższą karę; uważam, że długie roboty przy studni będą sprawiedliwym wyrokiem.
       - Przy studni? Ohhhhooo, ale to bardzo sroga kara, kara ciężka i sroga, wiesz? – obruszył się Sędzia. – No nie wiem, sam nie wiem... - oponował dalej.
Kupiec czując, iż sytuacja wymyka się spod kontroli przestąpił z nogi na nogę, po czym powiedział perswazyjnie, wywołując presję:
       - Lecz ja nalegam. – co cedząc, położył swoje grube łapsko na oparciu tronu, w towarzystwie stuknięcia bardzo drogiego pierścienia o chaber.
Sędzia czuł przez to wyraźny dyskomfort, nie chciało mu się słuchać tego wszystkiego, chciał sobie tylko pokopcić sziszę i mięć święty, święty spokój. Chciał jak najszybciej pozbyć się źródła problemu, więc – uzależniając wszystko od sędziowskiego kaprysu – zaczął oświadczenie:
       - Dobrze, niech będzie, niech będzie. - Teraz przyjął bardziej oficjalny ton. - A więc ja, skazuje Ciebie drogie dziewczę, na kr...
       - Stop! – natychmiast przerwał Syn, ponownie przykuwając uwagę zaskoczonych uczestników procesu. – Tato, przepraszam, ale, to za sroga kara. Ona nie może być aż taka zła. Nie może! Popatrz na nią – tutaj Syn zrobił chwilę przerwy – ułaskaw ją. Tak, ułaskaw ją, dzisiaj jest Festyn Księżyca; możesz ją ułaskawić, nawet ze względu na święto. Ułaskaw ją, a w zamian niech ona zatańczy!
      A wszyscy się pochylili.






09 maja 2014

PRZEDROZDZIAŁ. Część IX




      Dzwon bił. Biały świteź księżyca właśnie przedarł się przez czarnię chmury, przebił przez witraże pachnące szkłem i przekuł swą igłą źrenicę oka Dziewczyny; a swoją istotą działał pulsacyjnie.
Stali tam Oni; zalani w opiewającej czerni i purpurze; w mroku zatopieni stali, a dziewczyna czuła swoimi stopami twardość i chłód kaflowanej podłogi, działającą spod wydeptanego już dywanu. 
       - Ouhohoho! - zachichotał sędzia słodkim i wesołym tonem, będąc widocznie przyzwyczajonym do rozdzierającego bicia dzwonu, albo przygłuchłym; po czym włożył w swoje tyci-tyci usteczka kabelek od sziszy, zdobionej finezyjnymi wzorkami; zaciągnął się, zarumienił, zakasłał pogodnie i znów zachichotał. - Bardzo lubię ten dzwon, ten stary dzwon lubię... - powiedział beztrosko; po czym już zbliżał swoją króciutką rączkę do ust, aby ponownie zaciągnąć się ananasowym kadzidełkiem, gdy wtem cały rytuał przerwał mu zdenerwowany Kupiec, który prędko wygardzielilł:
       - Sędzio, jeśli pozwolisz, to jest TA dziewczyna - po czym; przechylając głowę, przygryzając wargi i spinając powieki wskutek powstrzymywanego gniewu; dodał - To ONA napadła na moją osobę, okaleczyła, rozdarła... - tutaj Kupiec chwycił w ręce koniec swego płaszczu - rozdarła mój drogocenny płaszcz i ukradła moją fiolkę, moją fiolkę ukradła! - zakończył oskarżycielsko swym tłustym bełkotem.
      - Ah taaak? - powiedział zabawnie sędzia, patrząc pytająco sennymi oczyma na dziewczynę; której przypominał teraz sułtana. - To bardzo, bardzo... - pouczał Sędzia wykręcając głos - ..niedloblrzeee - dokończył ziewając.
(...) A więc w głębi przestrzeni stał chabrowy tron, a na nim spoczywał stary Sędzia, który właśnie paląc nargile ziewał tak czarownie, że zgromadzeni nie mogli oderwać oczu od jego wdzięcznych i porywająco słodkich poziewań.





01 maja 2014

PRZEDROZDZIAŁ. Część VIII




      Dziewczyna szła po schodach za Kupcem, a za nią dwaj żołnierze szli.
Trzech na jedną? Niezbyt dobrze... Położenie strategiczne? Zbyt wysoko, na wzniesieniu. Źle. Wnioski? Najlepsza taktyka, to czekać na dogodniejszą okazję, na moment właściwszy zaczekać - pomyślała prowadzona, po czym podniosła nieco wzrok; a cały jej widok zasłaniał grubas kroczący przed nią, który już sapał ze zmęczenia, dostał zadyszki, i ledwie wyrabiał na schodach. Przypominał jej teraz beczkę chodzącą na dwóch zapałkach. Szedł tak jeszcze przez chwilę, po czym przestał stękać i począł tylko cherlawo oddychać - co była jednoznaczną oznaką, że właśnie dotarł na sam szczyt. Również dziewczyna, chyląc się, pokonała ostatni schodek, po czym przystanęła na większej, poziomej platformie, na której szafirowy dywan rozszerzał się koliście. Następnie wyprostowała się i odetchnęła głęboko. Zerknęła w dół. Wszystko wydawało się małe, a z pstrokatych materiałów na ziemi utworzyła się drobna mozaika; światełka świec migotały w oddali. Potem spojrzała w bok i ujrzała, majaczące za witrażami, niebo zbudowane i złotymi gwiazdami ślicznie uhaftowane
      - E, ruchy księżniczko! - pokazując zęby, powiedział nagle i pretensjonalnie, jeden z żołnierzy z tyłu, w odpowiedzi na drobny postój dziewczyny. Dziewczyna ruszyła więc do przodu, niepewnie - ponieważ jej pole widzenia właśnie przysłonił żółtawy obłoczek, o ananasowym zapachu; weszła w niego, a on zawirował. Następnie poczyniła jeszcze kilka kroków i nagle wyłonił się cel jej wspinaczki - chabrowy tron i jego właściciel, a właścicielem był Sędzia. Zrobiła kolejny krok. Wtem się zatrzymała; a jej przepiękne i lśniące, bursztynowe włosy - razem z nią się zatrzymały. Ona stanęła przed nim, w odległości dziesięciu kroków od niego zastygła; i spojrzała w jego oczy dumnie, i z mocą; i trwali tak w ciszy, bezszelestnie, w głuchym milczeniu; pod urokiem chwili trwali.
Nagle, jak z noża ciął, huknął ogłuszający gong dzwonu katedralnego; podłoga się zatrzęsła, a zgromadzeni zadrżeli, wskutek potężnej fali dźwiękowej. Wybiła północ, a w spoczynku pozostał tylko Sędzia, oraz dziewczyna, która nie drgnęła nawet powieką; pomimo tego iż wykręcił się jej żołądek, bo oto właśnie wybiła godzina jej urodzin, nastał dzień jej urodzin osiemnastych.